Przejdź do zawartości

Strona:Robert Louis Stevenson - Djament radży.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nagle obrócił kamień, blaski zamigotały z nową siłą i zdawały się przeszywać jego serce.
Człowiek często postanawia coś w jednej chwili, bez świadomego namysłu, bez udziału władz umysłowych. Tak stało się z mister Rolles’em. Obejrzał się śpiesznie dokoła; jak i mr. Racburn przed nim, nie dostrzegł nic, prócz zalanego słońcem ogrodu, smukłych wierzchołków drzew i domu z zapuszczonemi żaluzjami. W mgnieniu oka zamknął pudełeczko, włożył je do kieszeni i z uczuciem winowajcy pośpieszył do swej pracowni.
Wielebny Simon Rolles ukradł Djament Radży.
Popołudniu nadeszła policja z Harrym Harltey. Przerażony ogrodnik natychmiast wskazał swój skarb — klejnoty zostały poznane i spisane w obecności sekretarza. Mr. Rolles zaś zachował się nader uprzejmie, z zupełną swobodą opowiedział wszystko, co mu było wiadome i wyraził ubolewanie, że niczem więcej nie może dopomóc urzędnikom w wykonaniu ich obowiązku.
— Przypuszczam — dodał, — że panowie już są u celu.
— Bynajmniej — odparł urzędnik ze Scotland Yard i opowiedział o drugim rabunku, którego ofiarą stał się Harry, opisując zaginione klejnoty, w szczególności zaś Djament Radży.
— Ten djament to cały majątek, — zauważył mr. Rolles.
— Niejeden — dwadzieścia majątków, — zawołał urzędnik.
— Im więcej jest wart — chytrze zauważył Simon — tem trudniej go sprzedać. Nie można przecież zmienić wyglądu takiej rzeczy i równie łatwo jest wystawić na sprzedaż katedrę św. Pawła.