Przejdź do zawartości

Strona:Poezye Ludwika Kondratowicza tom I-II.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
V.
W dębowych deskach foliant zbutwiały

Uszedł przed czasu zagładą zdradziecką;
W blade gzygzaki pokreślony cały,
Trudno wyczytać rękę staroświecką.
Stąd dusze ojców do dziatwy skarlałej
Zdają się wołać: Bohaterskie dziecko!
Przyjdź tutaj zgłębić minione koleje,
Posłuchać ducha, co z tej karty wieje.
 

VI.
Oj danaż, dana, piosenko kochana!

Zadzwońmy w gęśle, by zebrać słuchaczy;
Śpiewać będziemy sarmackiego pana,
O ile siły wystarczy śpiewaczej.
A słuchacz, prostym zwyczajem Słowiana,
Niech wdzięcznie przyjmie — a resztę wybaczy.
Przypomnim wnukom pradziadowskie lata,
Uraczym gości czem chata bogata.

VII.
Na tronie Piasta, z krzyżem Mieczysława,

Z Chrobrego szczerbcem, w pancerzu ze stali,
Królował w Polsce z dziedzicznego prawa
Bolesław, co go Krzywoustym zwali;
A jego imię — dla wrogów obawa,
A jego serce jak wulkan się pali,
A jego czoło rzadko się rozchmurzy,
A ramię w boju jak piorun wśród burzy.

VIII.
W dziewiątym roku w niemowlęce dłonie

Brał ciężki bardysz i topór kowany,
Czechów zwyciężał w bojowym zagonie,
Wilczym go synem zwały Pomorzany;
Szesnastoletni już siedział na tronie,
Pierśmi podpierał swego państwa ściany;