Przejdź do zawartości

Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziwatr jaki i nie mogąc złapać tchu, pocznie mówić: „Wasza Wielmożność, tyłem starań dołożył, że udało mi się dziewczynę zobaczyć. Ma ci ona warkocze, jak złote postronki, a oczy, jak sokolica. Mimochodem wspominałem o Was, aby ujrzeć, jakie wrażenie sprawi na niej Wasze imię. Zaiste! kąsek to znakomity i przypuszczam, że jednem westchnieniem lube pożary w niej rozniecicie!“
PIPPA: A co za profit mieć będv z tego cygaństwa i paplaniny?
NANNA: Wzbudzą one w tym, który ciebie pożąda, dobre o tobie mniemanie, a godzinka oczekiwania wyda mu się lat tysiącem. Ha, ha, ileż to jest głupców, którzy, zasłyszawszy, jak pokojówka wysławia swoją panią, zaraz na umór durzyć się poczynają, aż im ślina z gęby ciecze!
PIPPA: Zatem pokojowe są z tej samej mąki, co pachołkowie?
NANNA: Wart Pac pałaca, a pałac Paca!
Idziesz więc do domu tego gładysza, a ja ci towarzyszę.
Zapewne wyjdzie na twe spotkanie na schody, albo na sam próg domu. Ty poprawisz nieco zmięte szatki i będziesz się trzymać godnie, ręce w małdrzyk, a buzia w ciup. Ukradkiem spojrzysz na poczet domowników, stojących nieco na uboczu.
Później utkwisz pokorny wzrok w jego oczach, zrobisz piękny dyg i wypowiesz pozdrowienie, pełne galanterji.