Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ach! jakąż okropną pustkę ujrzały siostry w ogrodzie! Jakiż jęk boleści wydarł się z ich piersi na widok zniszczenia, któremu przyglądały się przy migocącem świetle latarni? Chodziły od zagonu do zagonu, nachylały ku ziemi latarkę, przez której zmoczone szyby światło przenikało zaledwie, oglądały groch i fasolę, wybite ze szczętem, oraz sałatę tak posiekaną i poprzerzynaną, że niepodobna było myśleć o zużytkowaniu liści. Najwięcej jednak ucierpiały drzewa: owoce i młode gałązki, jakby nożami pokrajane, przez uszkodzenia w korze pni, wyciekały życiodajne soki. Nieco dalej, wśród winnic, jeszcze smutniejszy przedstawiał się widok: latarnie roiły się coraz gęściej, podnosiły się i zniżały wśród głośnych jęków i przekleństw! Szczepy winne zdawałyby się, jakby podcięte kosą, grona pokryte kwieciem, zaścielały ziemię. Nietylko plon tegoroczny stracony był bezpowrotnie, ale nadto szczepy ogołocone z liści mogły schnąć i zmarnieć. Nikt nie zwracał uwagi na deszcz, jakiś pies wył przeraźliwie, kobiety szlochały głośno, jakby stały nad mogiłą ukochanych. Macqueron i Lengaigne, zapomniawszy o dawnych niechęciach, użyczali sobie latarki, chodzili razem i klnąc, głośno przyglądali się ogólnemu zniszczeniu. Stary Fouan chodził też po polach, chociaż nie miał już własnego gruntu i klął razem z innymi. Powoli wszystkich gniew ogarnął: czy to