Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Ziemia.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jan szedł dalej, wszystko, co czytał wieczorem sprawiało idu zamęt w głowie, zdjął kaszkiet, aby ochłodzić rozpalone skronie, czuł potrzebę nie myśleć o niczem. Myśl o tej ciężarnej dziewczynie i o jej siostrze dręczyła go także. Ziemia jęczała wciąż pod dotknięciem jego grubych butów. Mała gwiazdeczka oderwała się od firmamentu, lotem błyskawicy przemknęła się po niebie i zniknęła gdzieś daleko... daleko.
Na prawo zarysowywały się zabudowania folwarczne, wyglądające z daleka jak mały garb na tej białej, jednostajnej płaszczyźnie Skręciwszy na ścieżkę prowadzącą do folwarku, Jan przypomniał sobie, że tu właśnie znajduje się pole, które obsiewał przed kilkoma dniami, obejrzał się dojrzał pole, okryte białym całunem. Z pod cienkiej warstwy, lekkiej i puszystej jak futro gronostaja, przeglądały linie graniczne zagonów, wyciągniętych sztywno jak zdrętwiałe członki ciała ludzkiego. Jakimż błogim snem spało tu ziarno! jakże spokojnie leżało w tem zmarzniętem łonie, oczekuiąc ciepłego poranku, kiedy słońce wiosenne znów je powoła do życia!

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ.