Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/587

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ły się liczne utarczki pomiędzy matką i córką. Już pani Faujas była blizką zwycięztwa, gdy syn popsuł jej szyk:
— Ta łotrzyca Olimpia obgaduje nas, jak może przed naszą gospodynią, skarżyła się pani Faujas. Ona chciałaby nas wyrugować i wszystko zająć na własny użytek... Leży teraz, jak krowa na dole... wstrętna próżniaczka... zachciało się jej salonu... czy to widziane rzeczy!...
Ksiądz Faujas długo nie odpowiadał na skargi swej matki, udawał, że ich nie słyszy, lub zbywał ją niecierpliwym ruchem ramion. Ale któregoś dnia rozgniewał się i krzyknął:
— Moja matko, proszę mi dać spokój z opowiadaniami o Olimpii i jej mężu. Niech sobie karki skręcą, jeżeli się im podoba, ale niech ja o tem nie wiem!
— Owidzie, dziecko moje, oni karków sobie nie skręcą, lecz dom cały łupią i nic dla nas nie zostawią... Oni są łapczywi jak wilki... a tylko ciebie jednego się boją... Powstrzymaj ich, bo wszystko zrabują...
Popatrzył na matkę z chłodnym uśmiechem i rzekł z pewnem politowaniem:
— Matko, przez wzgląd na miłość, jaką mass dla mnie, przebaczam ci. Ale wiedz, że domu tego nie posiadam... nie jest on mój a ja cudzych rzeczy nie pragnę. Inną ja część zdobędę na mój udział... a ty, matko, ujrzawszy, co posiądę, dumną będziesz i rozraduje się serce twoje... Wiedz i nie