Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wykną i pozostawią go w spokoju. Pierwsze czasy są najgorsze, każdy chciałby coś wiedzieć i ztąd wynika, że gadają więcej niż warto. Biedne człowieczysko!
Marta zaleciła chłopcom, aby się wystrzegali odpowiadać na pytania, stawiane im przez ludzi chcących zaspokoić swą ciekawość w tej mierze.
— A cóż ty chcesz, aby nasi chłopcy mówili! Przecież nic o księdzu Faujas nie wiemy, więc nie możemy zaspakajać niczyjej ciekawości.
Od tej chwili Mouret, bynajmniej nie zdając sobie sprawy z niewłaściwości swego postępowania, wybadywał synów za ich powrotem do domu, czy nie spotkali lokatora z drugiego piętra, i czy co nowego o nim nie posłyszeli. Wykierował on tym sposobem obu chłopców na bezwiednych szpiegów, wiecznie śledzących każdy krok księdza. Mieli wyraźny rozkaz ojca, by szli za księdzem, ilekroć spotkają go na mieście, i by wypytywali ludzi przy każdej sposobności. Wszakże i tą drogą Mouret niewiele się dowiedział. Mieszkańcy miasta zainteresowali się w pierwszej chwili tym świeżo przybyłym wikaryuszem, nieznanym w całej dyecezyi, lecz zwolna ciekawość ustawała, nie mając żadnej podniety. Przestano zważać na wytartą sutanę „biednego człowieka“ a gdy ktoś o nim wspomniał, pomijano z lekceważaniem temat rozmowy tak mało zajmujący. Wiedziano ogólnie, iż codziennie ksiądz Faujas szedł prosto z domu do katedry a załatwiwszy swoje