Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/397

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zebrał ostatki sił, by zawołać:
— Chcesz więc wszystko zabrać?... chcesz by dzieci twoje poszły z torbami? Chcesz, abyśmy z głodu pomarli? Bierz więc, zabieraj! — przywołaj Różę, by ci wtem pomogła! Masz klucz, bierz!
Mówiąc, to rzucił jej klucz, który Marta chwyciła i schowała pod poduszkę. Blada była i drżąca, poraź to pierwszy bowiem sprzeczała się w ten sposób z mężem. Rozebrała się i położyła do łóżka, on zaś nieruchomie pozostał w fotelu. Nad ranem doleciało ją szlochanie. Poczęła się nad nim litować i chciała ma oddać klucz, lecz on zerwał się i jak szalony wybiegł do ogrodu, chociaż było jeszcze zupełnie ciemno.
W pożyciu ich zapanowała pozorna cisza i spokój. Klucz od biurka wisiał na gwoździu koło lustra. Marta, nie będąc przyzwyczajoną do posiadania pieniędzy, czuła się onieśmieloną, mając je do swego rozporządzenia. Widok pieniędzy trwożył ją i napełniał szacunkiem. Roztwierała szufladę biurka, patrzała na stosy banknotów, wiedziała, że ich cyfra przenosi dziesięć tysięcy franków, lecz brała z nich niewiele, tylko na rzeczy nieodzownie potrzebne. Owemi dziesięcioma tysiącami franków, Mouret obracał, zakupując transporty wina, migdałów i oliwy, lecz teraz przestał się tem zajmować i nie ruszył pieniędzy od kilku miesięcy.
Olimpia, dowiedziawszy się, że Marta jest w posiadaniu klucza od kasy, dawała jej przyjacielskie rady, zachęcając do oszczędności. Widząc jak