Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

najpiękniejsze owoce, wyprzątnęła strych z niepotrzebnie stojących tam starych mebli — wszystko to sprzedawszy, zebrała trzysta franków, które z tryumfującą miną złożyła przed nią. Marta rzuciła się jej na szyję, dziękując z wybuchami radości.
— Droga moja Różo, jakaś ty dobra, jaka poczciwa! Ale czy jesteś pewna, że pan się niczego nie domyśla?... Wiesz, co kupimy za te pieniądze? Widziałam temi dniami u złotnika prześliczne, srebrne ampułki — spytałam się o cenę... kosztują dwieście franków... Moja Różo, moja kochana, bądź jeszcze dalej taką dobrą dla mnie i pomóż mi je kupić. Nie chcę sama robić tego sprawunku, nie chcę nawet, aby mnie widziano, że tamędy chodzę, więc poprosisz swoją siostrę, aby, się tego za mnie podjęła... Powiesz jej zarazem żeby je przyniosła podczas nocy, niech zastuka do okna kuchennego a ty je tamtędy od niej weźmiesz...
W ten sposób osnuwszy całą intrygę zakupu ampułek, Marta cieszyła się jak dziecko. Dostawszy je w ręce, oglądała jak wreszcie pozyskany a zakazany owoc i pokryjomu znalazła dla nich skrytkę w szafie z bielizną. Gdy po kilku dniach zdecydowała się zanieść swój dar do kościoła, drżała ze wzruszenia, stanąwszy przed księdzem Faujas który okazał pewne niezadowolenie i złajał ją po przyjacielsku. Wogóle bowiem nie lubił prezentów dla pieniędzy, miał pogardę człowieka upa-