Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

winieneś mi odmówić łaski, o jaką cię już prosiłam. Ksiądz Bourette nie jest odpowiednim dla mnie spowiednikiem. Ty jeden, panie, możesz mieć wpływ na moją duszę, tylko dzięki tobie mogę być zbawiona!
— Obiecałaś mi pani, że będziesz rozsądną... i cierpliwą... a tylko w takim razie pomyślę, o ile będę mógł się przychylić do jej życzenia. Pomówimy o tem później. Nic nie nagli.
Słowa te spłynęły na Martę, jak orzeźwiająca rosa. Byłaby mu ręce całowała z wdzięczności. Przystanęła w sieni i weszła do mieszkania dopiero posłyszawszy zamykające się drzwi na drugiem piętrze.
Mouret leżał już w łóżku i nawpół przez sen zaczął opowiadać żonie o plotkach, obiegających dziś miasto. Był dzisiaj w klubie kupieckim, do którego chodził rzadko, lecz zkąd wynosił cały zapas nowinek. Rozpowiadał coś długo, lecz rozbierająca się Marta prawie nie słyszała słów męża, zatopioną będąc w marzeniach.
— Ksiądz Faujas wystrychnął na dudka tego poczciwinę księdza Bourette, powtarzał po raz dziesiąty Mouret, obracając głową utkwioną w poduszce. Trzeba oddać sprawiedliwość, że sprytny a ten drugi, że niedołęga. Ale co mnie do tego! Bawię się tylko, patrząc, jak się szarpią wzajemnie.. ale co tam szarpią... gryzą się ci świątobliwi i o dobra doczesne niedbający! Czy pamiętasz, jak kilka dni temu całowali się w ogrodzie?...