Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lecz wesoły, radośny. Wszakże zaraz potem wysunął się cichaczem z salonu i pełen rozgoryczenia wrócił do siebie.
Ksiądz Faujas pozostał w salonie do końca wieczora. Pan Rougon przyszedł z sąsiedniego pokoju, by mu złożyć powinszowania i, usadziwszy go na kanapie obok siebie, rozpoczął z nim dłuższą i poważną rozmowę o konieczności państwowej religii, na której opierać się powinien każdy rząd, chcący roztoczyć należną opiekę nad owieczkami wspólnej obórki. Wieczór miał się już ku końcowi, goście zaczęli opuszczać zielony salon a panie, żegnając się, składały ukłony przed tą parą ludzi rozmawiających o sprawach najwyższej doniosłości.
Gdy już wszyscy się rozeszli, pani Felicya, stanąwszy przed nimi, rzekła z przymileniem:
— Drogi księże proboszczu, liczę, iż zechcesz moją córkę...
Wstał i, pożegnawszy się, wyszedł wraz z Martą, która czekała na niego w przedpokoju. Noc była ciemna. Wydała się im tem ciemniejszą, iż oczy ich przywykły do rzęsiście oświetlonego mieszkania państwa Rougon. Milcząc, przeszli cląc podprefektury, lecz stanąwszy przed domem, w chwili gdy ksiądz Faujas wkładał klucz w zamek, chcąc drzwi otworzyć, Marta chwyciła go za rękę, mówiąc:
— Jestem niewymownie szczęśliwa z radości, jaka pana spotkała. Panie, błagam cię, dziś nie po-