Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i patrz... nie dozwolił, by mi powiedziano o zbliżającym się jego skonie, bo nie chciał, bym widział tamtego przed śmiercią... nie chciał, bym poszedł zamknąć oczy staremu przyjacielowi... tak, powiadam ci, ten człowiek ma dzikie i okrutne instynkty... lecz jego tyrania ma także swoje dobre strony... żyję spokojnie, on wszystko za mnie załatwia, jest czynny i oddaje rzeczywiste usługi dobru dyecezyi... Nie wątpię, iż moi następcy będą posiadali więcej energii, lecz mnie jej stanowczo brakuje... Więc niechaj będzie jak jest...
Uspokajał się stopniowo, wreszcie przybrał zwykły, pogodny wyraz twarzy, dodając:
— Obecnie sprawy idą gładko... wszystko jest w porządku... nawet gdybym chciał, to nie znalazłbym roboty do załatwienia...
Ksiądz Faujas usiadł i spokojnie zauważył:
— Zapewne... Jednakże temi dniami będziesz musiał, Wielebny ojcze, zająć się naznaczeniem następcy na miejsce zmarłego proboszcza parafii św. Satornina.
Biskup potarł skronie rękoma, jak człowiek nagle zakłopotany lub zrozpaczony:
— Boże mój, prawdę mówisz! Zapomniałem o tem najzupełniej... Ach, biedny Compan, nawet domyśleć się nie może, ile mi przyczynia kłopotów swoją niespodziewaną śmiercią. Umarł nagle, nikt mnie nie uprzedził... doprawdy, to zbyt wiele... Ty zapewne chcesz mi przypomnieć, że tobie obiecałem to miejsce?...