Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a z miny ich można było sądzić, iż wszystko przypada im do smaku i że zupełnie czują się u siebie.
— Dom mi się podoba, a tobie? — spytała męża Olimpia. — Z listów Owida ani przypuszczałam, że tu będzie tak przyjemnie i składnie. Ale przecież pamiętasz, co ci powtarzałam: „Mój Honoryuszu, najlepiej się przekonać, jak tam jest, a może się nam spodoba... jedzmy... zobaczysz, że nie pożałujemy... i gotowa jestem bez lekarstwa wyzdrowieć“. Więc tak się też stało. Przyjechaliśmy. A widzisz, mój kochany, że miałam racyę?... Chyba mi się zaprzeczysz, że miałam zupełną racyę?...
— Tak, tak, miałaś racyę — bąkał Trouche, rozglądając się w dalszym ciągu. — Patrz, jest i ogród i zdaje mi się, że wcale spory...
Zwróciwszy się ku panu Mouret, zapytał:
— Przecież musi pan pozwalać swoim lokatorom chodzić po ogrodzie?... Używalność ogrodu jest przyłączona do mieszkania, które się wynajmuje?...
Zaskoczony w ten sposób, Mouret nie znajdował odpowiedzi, gdy w tem zbiegł ze schodów ksiądz Faujas i krzyknął gniewnie:
— Trouche, Olimpio, chodźcie na górę!
Zwrócili głowy w stronę wołającego i spojrzawszy na wyraz jego twarzy, oboje struchleli i pokornie weszli na schody, drepcząc niezręcznie za księdzem, idącym naprzód. Szli, milcząc, a ksiądz Faujas nawet nie spojrzał na państwa Mouret, przypatrujących się z niemem podziwieniem tej