Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyna być głośniej... jest tam ktoś więcej... ależ oni wszyscy są w ogrodzie... Poznaję fletowy głogłosik księdza Surin, oraz księdza Fenil, który w wielki piątek mógłby z powodzeniem zastępować grzechotkę w kościele... Oni mają dziwne obyczaje, ci nasi sąsiedzi... Przecież nieraz widziałem, że pełno mają gości w ogrodzie, po jakie dwadzieścia osób, jeżeli nie więcej, lecz wszystko to siedzi cicho jak myszy pod miotłą. Dalibóg posądzam ich, iż podsłuchają, co my mówimy... to by mnie wcale a wcale nie zdziwiło ze strony tych ludzi...
Mouret mówił w ten sposób całemi godzinami. Marta i ksiądz Faujas odpowiadali mu paru słowami gdy przypadkowo zadał pytanie wprost. Zazwyczaj siedzieli pogrążeni w dumaniu i wpatrzeni w niebo. Raz zdarzyło się, iż Mouret zasnął. Zwolna więc zaczęli z sobą rozmawiać głosem zniżonym i zbliżywszy się głowami. O parę kroków od nich siedziała nieruchoma pani Faujas, z rękoma wiecznie wspartemi na kolanach. Oczy miała szeroko rozwarte, uszy jej niezawodnie słyszały, lecz w pozie skamieniałego potworu zdawała się być martwą a zarazem groźną strażą bezpieczeństwa tych dwojga.