Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

już miasta, głosy dolatywały chwilami zupełnie wyraźnie, unosząc się dźwięcznie w powietrzu, lub też rozpływając się w niższych tonach i niknąć skutkiem oddalenia.
— Rozróżniam głosy pana de Condamin i doktora Porquier — rzekł — natężając słuch w stronę ogrodu podprefektury. Muszą się wyśmiewać z państwa Paloque.
Po chwili milczenia, znów czynił nowe spostrzeżenia:
— Czyńcie państwo teraz słyszeli cienki dyszkantowy głosik pana Delangre?... Ja wyraźnie słyszałem, jak mówił: „Czy panie nie lękacie się chłodu, że jeszcze siedzicie w ogrodzie? Czas wracać do domu“. Dalibóg możnaby przypuszczać, że ten biedny pan Delangre ma piszczałkę w gardle! Nie zazdroszczę takiego głosu!...
Nagle, przypomniawszy sobie ogród pana Rastoil, wyciągał głowę w tamtym kierunku:
— Nikogo dziś nie ma w ich ogrodzie... nic, zupełnie nic nie słyszę... owszem... zaraz wam powiem... To te dwie panienki a raczej te dwie gęsi muszą być gdzieś koło kaskady... Starsza bełkocze, mówiąc, jakby wiecznie miała coś w gębie... O czem one mogą z sobą rozmawiać... bo to się powtarza każdego wieczoru... przynajmniej przez godzinę mają sobie jakieś sekreta do opowiadania... Jeżeli powtarzają sobie miłosne słówka kawalerów, to powinny zaraz skończyć, bo jakoś nie mają starających się o ich rękę... Oho... za-