Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawnemu we wszystkich kątach miasta. Idź no wieczorem w aleje a spotkasz swoje wychowanki zaczepiające przechodniów, chociaż przez cały dzień modliły się z tobą i pobożnie wzdychały...
Odsapnąwszy trochę, znów mówił, unosząc się coraz gwałtowniej:
— Lepiej byłoby, abyś pilnowała własnej córki... Dezyderya sumienniejszej potrzebuje opieki, aniżeli zgraja twoich ulicznic, które zbierasz w rynsztokach. Biedne dziecko chodzi teraz z dziurami na łokciach... ale ty albo tego nie widzisz, albo nie chcesz widzieć. Zobaczysz, że staniesz się przyczyną jakiego nieszczęścia... rozbije się i okaleczy, bawiąc się sama w ogrodzie. O Sergiuszu i Oktawiuszu nie wspominam, bo ci są zdrowi, lecz doprawdy wolałbym, aby zastawali cię w domu, gdy wracają ze szkoły... Wreszcie i oni jeszcze są dziećmi... a pozostawieni bez opieki płatają psie figle... Wczoraj, robiąc jakieś próby fajerwerków, rozsadzili dwa kamienie wykładające taras... Powiadam ci, że z twojej winy runie kiedy dom, zawali się wszystko... a to z jakiego powodu? Bo pani woli bawić się w dobroczynność, aniżeli żyć jak na porządną kobietę przystało... Ale nie warto gadać, bo ty zdrowej rady nigdy nie usłuchasz...
Marta usprawiedliwiała się w paru słowach, lecz w niczem nie zmieniała swego postępowania. Mouret miał wszakże racyę: dom, dzieci, gospodarstwo — pozbawione było opieki, nieład wkradł się