Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marta z rozkoszą używała tych wieczornych posiedzeń wśród cichego tarasu. Chwilami milkła i wpatrywała się w głębokość nieba. Dostrzegłszy dziś złotą racę spadającej gwiazdy rzekła:
— Oto jeszcze jedna duszyczka dostała się z czyśćca do nieba...
Z głową pochyloną w tył znów zamilkła, by po chwili dodać:
— Jakie ładne, urocze, są te wszystkie naiwne wierzenia... Doprawdy, chociażby tylko z tego względu wartoby całe życie pozostawać dzieckiem...
Od czasu jak wieczory spędzała na tarasie w towarzystwie księdza Faujas, zaniechała nieustannego reparowania domowej bielizny. Kiedyś nawet rzekła, iż niewarto zapalać światła w ogrodzie, w samej rzeczy zaś lubowała się odpoczynkiem wśród nocnej ciemności i ciepłego kwietniowego powietrza. W ciągu dnia miała zazwyczaj wiele chodzenia po mieście, więc wieczorami czuła fizyczne zmęczenie i potrzebę zupełnego wypoczynku. Nie miała odwagi do nawleczenia igły i reparowanie bielizny powierzyła Róży, nie zważając, iż Mouret kilkakrotnie się już skarżył na znalezione dziury w skarpetkach.
Marta, rzeczywiście wiele miała zajęcia. Prócz obowiązków prezydującej na posiedzeniach komitetu, załatwiała mnóstwo spraw, wizyt, odnoszących się do budowy przyszłej chronki, wszystkiego chciała sama dojrzeć i przypilnować. Pani