Strona:PL Zola - Podbój Plassans.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dezyderya rzuciła się tymczasem na szyję Sergiusza i zapomniawszy już o lalce, zaczęła opowiadać bratu z żywością:
— Czy wiesz, ten mój ptaszek, ten niebieski ptaszek, którego mi dałeś, wyfrunął z klatki... już go nie mam...
Głos jej począł drżeć, blizką była płaczu. Matka, która przypuszczała, iż dziewczynka już nie myślała o tem wielkiem swojem zmartwieniu, chciała ją pocieszyć, przywołując do dalszego szycia lalki, lecz Dezyderya, nie patrząc nawet w tę stronę, chwyciła brata za rękę i ciągnąc go do ogrodu, wołała:
— Chodź, chodź, zobaczysz, że go nie ma w klatce.
Sergiusz ze zwykłą sobie łagodną uprzejmością poszedł z siostrą, pocieszając ją jak umiał. Zaprowadziła go w stronę małej cieplarni, przed którą stała klatka osadzona na słupku. Zaczęła mu tłomaczyć, iż ptaszek wyfrunął, kiedy otworzyła drzwiczki, chcąc spłoszyć go, bo się czubił z innemi.
— Cóż w tem dziwnego, że uciekł — zawołał Oktawiusz — śmiejąc się głośno z opowiadania siostry, stojącej na dole w pobliżu tarasu, można by się dziwić, że wszystkie jej ptaki jeszcze nie pouciekały! Wiecznie otwiera klatkę, łapie je, ogląda, jakby chciała zobaczyć, z czego są zrobione i co mają w gardle, że śpiewać umieją. Przecież przed paru dniami włożyła sobie kilka