Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdyby chciał pieszczotami uśmierzyć straszne cierpienie.
— Cóż ci się stało, mój drogi chłopcze? dusisz się prawie... Tyle razy już prosiłem ci, żebyś wezwał doktora... Trzeba więcej pamiętać o sobie... Zaręczam, że znowu mówiłeś za dużo.
Mówiąc to, spoglądał z ukosa na Saccarda, który stał na środku pokoju, zaniepokojony wszystkiem co usłyszał z ust tego nędznego, schorowanego biedaka, rzucającego z góry wyrok zagłady na giełdę i który, wymiótłszy śmiecie, przyrzekał wszystko na nowo odbudować.
— Dziękuję panu! — rzekł wreszcie, pragnąc jak najprędzej się ztąd wydostać. — Może pan zechce odesłać mi potem list wraz z tłomuczeniem. W tych dniach spodziewam się jaszcze innych korespondencyj, z któremi tu przyjdę i wtedy uregulujemy rachunek.
Zygmunt uspokoił się tymczasem. Starszy Busch zwrócił się do Saccarda:
— Czy wie pan, że ta kobieta, którą pan u mnie zastałeś, znała pana niegdyś, przed wielu, wielu laty?
— Gdzież i kiedy mnie widziała?
— W 1852 roku, mieszkałeś pan wtedy przy alicy la Harpe.
Pomimo całej mocy panowania nad sobą, Saccard zbladł ze wzruszenia. Wargi mu drżały nerwowo. Nie przypominał sobie wprawdzie dziewczyny, którą na schodach przewrócił, nie wiedział, że