Strona:PL Zola - Pieniądz.djvu/545

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podsłuchiwali nieustannie podedrzwiami, uganiali się za wiadomościami. Sabatini przeszedł tędy dwa razy, udając, że nie dostrzega nawet swego zwierzchnika. Jantrou stał o kilka kroków dalej nie ruszając się z miejsca, zatopiony w czytaniu depesz z giełd zagranicznych, wywieszonych w szafkach okratowanych. Remisyer Massias, biegający wciąż po sali, kiwnięciem głowy tylko dał znak jakiś: zapewne odpowiedź lub też zawiadomienie o pomyślnem spełnieniu danego sobie zlecenia. A w miarę zbliżania się godziny otwarcia urzędowych czynności, ruch i gwar wśród tłumów wzmagał się gorączkowo, przypominając wstrząśniecie fal wzburzonych lub też huk bałwanów podczas morskiego przypływu.
W „koszu* Mazaud i Jacoby, wyszedłszy z gabinetu agentów giełdowych, stanęli tuż obok siebie w iście wzorowej koleżeńskiej zgodzie, jakkolwiek doskonale zdawali sobie sprawę, że występują jako przeciwnicy w tej walce śmiertelnej, która, tocząc się od tylu tygodni, mogła jednego z nich do ruiny doprowadzić. Mazaud, niski, szczupły, przystojny młodzieniec, odznaczał się żywem, wesołem usposobieniem, w którem przebijało się dotychczasowe jego szczęście, gdyż w trzydziestym drugim roku życia po śmierci bogatego wuja został spadkobiercą i właścicielem kantoru meklerskiego. Jacoby, niegdyś prokurent, teraz zaś dzięki komandytowaniu przez klientów mekler z mocy starszeństwa, miał ogromny brzuch, cięż-