Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzęsach. Dalej Ludwika, stojąca pośrodku pokoju, rozmawiała z jakimś wysokim młodzieńcem nieśmiałym i rumieniącym się; kiedy tymczasem baron Gouraud, oblany całą pełnią światła, drzemał w fotelu, rozkładając miękie, obwisłe ciało, swą postawę słonia wybladłego pośród tych wdzięków wątłych i jedwabistej delikatności kobiet. I w całym tym saloniku, na atłasowe suknie, o fałdach twardych i połyskliwych jak porcelana, na ramiona mlecznej białości, na których jak gwiazdy świeciły konstelacye brylantowe, kładło się czarowne światło niby osypujące się pyłki złota. Cienki głosik i śmieszek podobny do gruchania dźwięczały krystalicznie czyste. Panowało tu straszne gorąco. Wachlarze poruszały się powolnie, jak skrzydła ptaków, rzucając za każdym powiewem w rozemdlone powietrze fale przenikliwych woni perfumowanych staników.
Kiedy Maksym ukazał się na progu, Renata, która słuchała zwierzeń margrabiny z roztargnieniem, wstała żywo, udając, że ma do spełnienia jakiś obowiązek gospodyni domu. Przeszła do wielkiego salonu, dokąd młody człowiek poszedł za nią. Tam postąpiła kilka kroków, tu i owdzie podając do uścisku rękę; potem pociągnąwszy na ubocze Maksyma:
— I cóż! — rzekła półgłosem z ironiczną minką — pańszczyzna coś jest bardzo przyjemną dla ciebie; nie tak to widać znów rzecz głupia ta konkurencya...