Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pokrywał wszystko. Poręcze przechylały się z okrągłą miękością poduszek. Były to jakby łoża dyskretne, w których można było spać i kochać pośród tej zmysłowej symfonii w minorowej żółtej barwie.
Renata lubiła bardzo ten mały salonik, którego jedne z drzwi szklanych otwierały się na wspaniałą oranżeryę, przystawioną do boku pałacu. W ciągu dnia spędzała ona tu bezczynne godziny. Obicia żółte, zamiast przygaszać koloryt jasny jej włosów, złociły go płomiennemi odblaskami; głowa jej odcinała się pośród tego blasku jutrzenki różowa i biała, jak głowa jasnowłosej Dyany budzącej się w świetle poranku; i dlatego to może właśnie tak lubiła ten salonik, który podnosił jeszcze i uwydatniał jej piękność.
W tej chwili była tam ze swemi najserdeczniejszemi przyjaciółkami. Siostra jej i ciotka odjechały były właśnie. W zebraniu całem były teraz same szalone głowy tylko. Nawpół leżąc, rozparta na poręczy kozetki, słuchała Renata zwierzeń swej przyjaciółki Adeliny, która prawiła jej coś do ucha z minami kotki, i nagłemi urywanemi wybuchami śmiechu. Zuzanna Haffner była wielce otoczoną; stawiała czoło całej grupie młodych ludzi, którzy ją naciskali z bardzo blizka, nie wyprowadzając wszakże z zwykłego niemce rozemdlenia połączonego z wyzywającą efronteryą, nagą i zimną jak jej ramiona. W jednym kąciku pani Sydonia pouczała cichym głosem jakąś młodą kobietę o dziewiczych