Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/492

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którego żółtawo siwa barwa zdawała się mętniejszą jeszcze. Jeden nos tylko zachował kształt swój suchy, wybitny pośród całej bezbarwnej, startej twarzy.
Panie siedzące w powozach uśmiechały się, patrząc w stronę powozu dyskretnie, piesi przechodnie zaś ukazywali sobie wzajem monarchę.
Jakiś gruby jegomość utrzymywał, że cesarzem był ten pan, po lewej stronie, który plecami zwrócony jest do stangreta. Kilka rąk podniosło się do ukłonu. Ale Saccard, który zdjął kapelusz, zanim nawet dojeżdżacze przejechali, odczekał chwili, kiedy powóz cesarski zrównał się z nim właśnie i wtedy krzyknął grubym swym prowansalskim głosem:
— Niech żyje cesarz!
Cesarz, zdziwiony, obrócił się, poznał z pewnością entuzyastę i oddał ukłon z uśmiechem. I wszystko zniknęło w blaskach słońca, powozy posunęły znów zwartą linią, Renata nie zobaczyła już nic ponad grzywami końskiemi między plecami lokai prócz zielonych czapeczek dojeżdżaczy z podskakującemi złotemi kwastami.
Pozostała przez chwilę z szeroko rozwartemi oczyma, pełnemi tej wizyi, która jej przypomniała inną chwilę jej życia. Wydało jej się, że cesarz, wmięszawszy się w ten pochód powozów, nadał mu ostatni promień, potrzebny do uwydatnienia tryumfalności tego pochodu. Teraz była to już chwała. Wszystkie te koła, wszyscy ludzie wy-