Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/416

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zamieniał się w kwiat, członki jego zieleniały, wydłużały się, w tym obcisłym kostiumie z zielonego atłasu; łodyga giętka, nogi zlekka wygięte niebawem miały zanurzyć się w ziemi, zapuścić korzenie, kiedy natomiast biust, przyozdobiony szerokiemi płatkami białego atłasu, rozwijał się w cudną koronę kwiatu. Jasno-blond włosy Maksyma dopełniały złudzenia, tworząc długiemi swemi zwojami żółte słupki pośród białości listków korony. I wielki ten kwiat rodzący się, człowieczy jeszcze, pochylał główkę ku źródłu z oczyma rozmarzonemi, z twarzą uśmiechnioną pod wpływem rozkosznej ekstazy, jak gdyby piękny Narcyz w śmierci nakoniec zadowolnił tę potrzebę, tę żądzę trawiącą, którą sam w sobie wytworzył.
O kilka kroków dalej nimfa Echo zamierała także, zamierała z niezaspokojonych pragnień serca; czuła jak zwolna twardość ziemi ją ogarnia, czuła jak płonące jej członki lodowacieją i twardną. Nie była zwyczajną skałą, mchem porosłą, ale białym marmurem pięknemi swemi ramionami, śnieżystą bielą swej długiej sukni, z której przepaska z liści i błękitny obłoczek gazy osunęły się na ziemię. Opadła pośród atłasów swej sukni, załamującej się w szerokie fałdy, podobne do zrębów paryjskiego marmuru, pochylała się osłabła, nie mając nic już w sobie żywego w tem ciele, zamienionem w posąg, jak tylko oczy kobiety, oczy błyszczące, utkwione nieruchomie w kwiat wodny, pochylony omdlewająco nad zwierciadlaną taflą strumienia.