Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Fortepian łkał miękiemi, rzewnemi dźwięki. Na estradzie polanka wśród lasu, gdzie szeroki promień elektryczny kładł się słoneczną plamą na liście drzew i ziemię, otwierając całą długą perspektywę zieleni. Była to polanka idealna z niebieskiemi drzewami i wielkiemi kwiatami żółtemi i czerwonemi, które wyrastały w górę na równi z dębami. Tu na skraju gazonu Wenus i Pluton stali tuż obok siebie, otoczeni całym rojem nimf,. co się zbiegły z okolicznych lasów po to, aby im dwór utworzyć. Były tam córy lasów, córy strumieni, córy gór, wszystko śmiejące i nagie bóstwa leśne. A bożek i bogini tryumfowali, karali chłód dumnego, który wzgardził ich władzą; otaczające ich nimfy przypatrywały się ciekawie, z świętą trwogą, tej zemście Olimpu na pierwszym planie. Tu było rozwiązanie dramatu. Piękny Narcyz, leżący nad brzegiem strumienia, który spływał z dalszego planu sceny, przeglądał się w jasnem jego zwierciadle; prawdę posunięto tu do tego stopnia, że położono taflę prawdziwego lustra w głębi strumienia.
Ale nie był to już ów swobodny młodzieniec, wolny wędrowiec leśny; śmierć nachodziła nań pośród upodobania, z którem przyglądał się odbiciu własnej postaci w łożysku wód, śmierć odbierała mu siły a Wenus, wyciągniętym palcem jak wieszczka w alegorycznych teatralnych obrazach, skazywała go na ten los okrutny.