Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bunt, uległa instynktownej dumie, obrzydzeniu, jakiem ją przejął ten handel, tak ordynarny. Następnych dni przecież, kiedy przeszła przez męczarnie cudzołoztwa, wszystko zatonęło w niej i poczuła się tak godną pogardy, że gotowa była oddać się pierwszemu mężczyźnie, któryby otwarł drzwi składu fortepianów. Jeżeli dotychczas myśl o mężu nachodziła ją w kazirodczym stosunku, niby jakaś trwoga rozkoszna, teraz wchodził weń sam człowiek z brutalnością, która szarpnęła w niej wszystkie delikatniejsze uczucia i zadawała jej nieznośne tortury. Ona, która lubowała się w wyrafinowaniu swego występku i która marzyła zawsze o jakimś zakątku nadludzkiego raju, w którym bogi kosztują miłości pośród rodziny własnej, stoczyła się teraz w tę pospolitą rozpustę, w podział między dwu mężczyzn. Daremnie próbowała pogodzić się z koniecznością i odnaleźć dawne szczęście. Usta jej płonęły jeszcze od uścisków Saccarda, kiedy je podawała Maksymowi do pocałunku. Dochodziła do tego, że mieszała te dwa stosunki z sobą i probowała odnaleźć syna w uścisku ojca. I wychodziła codzień więcej oszalała, codzień bardziej złamana, z tych płonących ciemności, w których mieszała podwójnego swego kochanka, z przestrachem, co wydzierał śmiertelny jęk z ust jej w chwilach cielesnej rozkoszy.
Dramat ten straszny zamknęła w sobie, zdwajała jego cierpienie gorączką swej wyobraźni. Wolałaby była umrzeć, niż przyznać się Maksymowi do