Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Odprawa.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nicy drugiego grudnia, popłaciwszy dawne długi, rzucali w kanał swe buty przydeptane, pobielałe na szwach tużurki, golili zarost tygodniowy i stawali się przyzwoitymi ludźmi. Saccard wchodził nakoniec w cały ten zastęp, czyścił paznokcie i nie mył się już inaczej jak pudrami i drogocennemi perfumami.
Na ten raz był ujmującym; zmienił taktykę, okazywał się zdumiewająco bezinteresownym. Kiedy podeszła matrona poczęła coś mówić o intercyzie, zrobił gest, wyrażający, że go to mało obchodzi. Od tygodnia studyował kodeks, zastanawiał się nad ważną tą kwestyą, od której w przyszłości zawisła jego swoboda szachrajskich interesów.
— Na miłość boską — rzekł — skończmyż raz z tą nieprzyjemną kwestyą pieniężną... Mojem zdaniem panna Renata powinna zostać absolutną panią swego majątku a ja panem mojego. Notaryusz już wszystko to załatwi.
Ciotka Elżbieta uznawała w zupełności ten sposób zapatrywania; drżała na myśl, że ten młody człowiek, którego rękę żelazną przeczuwała niejasno, może zechcieć umaczać palce w posagu jej siostrzenicy. Następnie poczęła mówić o tym posagu.
— Mój brat — rzekła — ma majątek, składający się przeważnie z posiadłości i nieruchomości. Nie jest to człowiek, który byłby zdolnym karać córkę odjęciem jej części, dla niej przeznaczonej. Przeznacza jej posiadłość w Sologne, oszacowaną na trzykroć sto tysięcy franków, oraz dom w Paryżu, który cenią coś na dwakroć sto tysięcy.