Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

smutek, który ją przygniatał, a którego powody niebawem poznamy.
Student znikł i biedne dziecię zostało więcéj niż przedtém pogrążone w atmosferze melancholii.
Paulina Lambert podchwyciła tajemnicę swojéj towarzyszki, ale się nie domyślała, że w głębi duszy Renaty istnieje zarodek niezmiernéj, miłości dla tego nieznajomego, którego nazwiska nie znała, i którego nie spodziewała się więcéj ujrzćé,
— A! otoż i on — zawołała, nagle brunetka, ciągle stojąca przy oknie. — Patrzaj...
Renata zadrżała i ażeby od razy przerwać gniotące ją myśli, prawię machinalnie wypełniła żądanie swojéj przyjaciółki.
Przyłączyła się więc do niéj, i przez szpary zaluzyi utkwiła wzrok w jedno z zakratowanych okien więzienia.
Za kratami tego okna dawał się widzićé człowiek liczączy około czterdziestu lat, o regularnych rysach, blądéj, twarzy, wygolony zupełnie jak aktor, z niebieskawym na policzkach odcieniem.
Gęste, czarne włosy wieńczyły, wysokie czoło.
W ogólności twarz ta niezaprzeczenie piękna i nie pozbawiona dystynkcyi musiała wywierać i w istocie wywierała niepokojące wrażenie.
Czarnowłosy człowiek patrzał na pensyonat.
— Ujrzał on albo raczéj odgadł dwoje, dziewcząt za ich ruchomą zasłoną i z uśmiechem się ukłonił.
— Więzień nam się kłania... — rzekła żywo lecz z cicha Paulina. — Uśmiecha się do nas...