Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— San-Rémo! wyjąknął z boleścią. San-Rémo! on! którego tyle kochałem, którego nazywałem mojem dzieckiem! Oszukany przez nią i przez niego. Zdradzony przez nich oboje! Boże ! mój Boże, mój Boże!
Zbielała głowa starca pochyliła się ku piersiom, i grube łzy spłynęły na jego policzki.
Zimmermann patrzył obojętnie na ten wybuch boleści.
Wicehrabia złamany na duchu, mimo swej wielkiej siły moralnej, zdawało się jak gdyby zapomniał o obecności nędznika. Rzuciwszy na stół kopertę, zakrył twarz obiema rekami.
Straszna ta chwila cierpienia, nie trwała jednak zbyt długo. Rozłożywszy zaciśnięte palce, podniósł głowę, wziął ze stołu kopertę, dobył z niej list i szybko go przebiegł oczyma.
Zamieszczone w nim wyrazy przedstawiały jasno rzecz cała. Głęboka miłość Herminii wybuchała tu z całym młodzieńczym zapałem, z całą naiwnością szalu.
Szybkim ruchem zebrał listy i schował je do kieszeni.
Zimmermann nie mógł powstrzymać gestu osłupienia i obawy.
— Co to jest! zawołał. Co pan czynisz panie wicehrabio?
Pan de Grandlieu wzruszył ramionami.
— Za kogóż mnie pan bierzesz? Zawołał. Jestem szlachcicem. Raz dane słowo przezemnie, choćby ostatniemu skazańcowi z galer, jest niecofnionem! Nie okradnę cię, bądź spokojnym. Pójdź za mną.
I wziąwszy kandelabr z kominka, szedł do swego