Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

berive. W mem macierzyńskiem samolubstwie zapomniałam o Herminii!
— Czyż nie należy zarówno, mówił dalej San-Rémo, uspokoić tego zacnego człowieka, który był dla mnie opiekunem ze wspaniałomyślnością bez granic, i który dla mego ocalenia był gotów uczynić wszelkie z swej strony ofiary?
— Jak się nazywa ten człowiek?
— Baron de Croix-Dieu, rzekł Andrzej.
— Nie znam tego nazwiska, lecz w zamian za okazywaną ci przyjaźń, kocham go nie znając. Przedstawisz mi go, nieprawdaż? Pragnę mu sama podziękować za to co dla ciebie uczynił, i co chciał jeszcze uczynić.
— Uważał mnie prawie za syna, i jestem pewien, że calem sercem podzieli me szczęście.
— Idź więc me dziecię. Idź! A wracaj prędko. Pomnij, że oczekuję tu na ciebie z utęsknieniem, i że odtąd nie będzie dla mnie godzin bardziej błogich po nad te, w których będę czuła twą rękę spoczywającą w mej dłoni, i wzrok twój na mnie zwrócony.
— Pozwolisz mi matko napisać tu przed wyjściem słów kilka?
— Wszystko ci tu wolno Andrzeju. W tym domu jesteś u siebie.
San-Rémo wziąwszy ćwiartkę papieru, nakreślił te słowa:
„Jesteśmy ocaleni! Stanowczo ocaleni! Dziś w wieczór z uderzeniem siódmej godziny powiedz sobie, że wszelkie niebezpieczeństwo jak sen zniknęło. Jutro od południa będę w wiadomem miejscu. Pozostanę tam