Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 7.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie został on sam, rzekł stary sługa, mając na myśli księży modlących się przy zwłokach zmarłego.
— Pan Robert jest przy nim, nieprawdaż? pytało dziewczę drżącym, wzruszonym głosem.
Józef opuściwszy głowę nic nie odpowiedział.
Niepodobna jednak było długo ukrywać tej strasznej, prawdy przed nieszczęśliwem dziewczęciem.
Podczas przejazdu ze stacji Orleańskiej drogi żelaznej na ulicę Ville-l’Eveque, Józef oznajmił, że stan zdrowia, pana d’Auberive nie pozostawiał żadnej nadziei, i że według wszelkiego prawdopodobieństwa nie zastaną go już przy życiu.
Wchodząc w pałacową bramę Henryka przeczuła że jest sierotą.
Rozdzierająca scena nastąpiła w sypialni zmarłego. Dziewczę z okrzykiem rozpaczy rzuciło się na ostygłe już zwłoki starca. Okrywała pocałunkami jego posiwiałe włosy, zamknięte oczy, i marmurowo blade policzki. Przemawiała do niego, jak gdyby mógł słyszeć ją jeszcze, błagając ażeby jej odpowiedział, a zrozumiawszy nakoniec iż śmierć dokonała swojego dzieła, wznosiła ręce ku niebu, błagając Boga o zesłanie cudu.
Ow przystęp strasznej rozpaczy mógł był obecnie ją zabić, silny wszakże organizm młodej kobiety mimo jej wątłej powierzchowności, oparł się temu. Uspokojenie nastąpiło po pierwszym wybuchu boleści.
Zapragnęła poznać przyczynę tej katastrofy, jakiej nic nie oznajmiało przy jej wyjeździe. Chciała się dowiedzieć, czy jakie nieprzewidziane strapienie nie ude-