Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ście, skoro się dowiem, jakiemu błogiemu losowi je zawdzięczam?
Nieznajoma nic nie odpowiedziała.
Ujął jej drobną rączkę, a ściskając ją w swej dłoni
— Czyliż mam zaszczyt być znanym pani? zapytał.
Przybyła skinęła z lekka głową.
— A ja czy znam panią? pytał dalej.
Główka poruszyła się powtórnie.
— A zatem, mówił dalej uśmiechając się, postanowiłaś jak widzę rozmawiać ze mną znakami, z obawy zdradzenia się dźwiękiem swojego głosu? Odgadłem, nieprawdaż?
Lekkie uściśnienie ręki było odpowiedzią nieznajomej.
— Pozwól jednakże pani dodał zrobić maleńką uwagę, że w podobnych warunkach trudną będzie pomiędzy nami rozmowa, Czyż zamyślasz do końca zachować incognito?
Przybyła poruszyła głową.
— Ależ przynajmniej dozwolisz mi pani ujrzeć swoje oblicze, które przewiduję, że czarująco pięknem być musi? Pozwolisz mi je pani zobaczyć, nieprawdaż?
Nowe uściśnienie ręki wyrażało przyrzeczenie.
— Nie mogłoby to zaraz nastąpić?
Milczenie było odpowiedzią ze strony nieznajomej.
— Czy pani się mnie obawiasz?
Główka pochyliła się dwukrotnie.
— Miałżebym nieszczęściem kiedy obrazić panią?
Taż sama odpowiedź.
Aleosco poruszył się z gestem zdziwienia.