Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VI.

Po kilku sekundach otworzyły się drzwi sypialni. Ukazała się w nich kobieta zamknąwszy je starannie za sobą.
Nowoprzybyła, której twarz pokrywał woal z czarnej gazy, zdawała się być mocno wzruszoną, jak to sądzić było można z lekkiego drżenia jej rąk szczelnie obciśniętych rękawiczkami.
Miała na sobie jedną tylko biżuterję, złoty łańcuszek w stylu Ludwika XVI, na którym uczepiony był zegarek czarno emaljowany z brylantową koroną o dziewięciu perłach.
— Jestże to jakaś awanturnica lub też kobieta z wyższego świata? zapytywał książę siebie dostrzegłszy ów szczegół. W każdym razie niepodobna jest aby nie była piękną.
Z uprzejmą grzecznością zbliżył się ku nieznajomej, stojącej u progu, a ująwszy jej rękę:
— Wybacz mi pani, rzekł, iż cię przyjmuję w takim nieładzie panującym w mojej sypialni. Wizyta twoja przypadła mi niespodziewanie. Wszakże wystarczy to na moje usprawiedliwienie? Proszę więc, racz spocząć.
Skoro usiadła, siadł przy niej, nieco w oddaleniu i rzekł:
— Nie znając powodu jaki tu panią sprowadza, wyznać muszę, iż sama twoja obecność jest dla mnie już szczęściem. Wnosisz albowiem wraz z sobą do mego mieszkania roskoszną woń piękna i młodości. Pozwól mi zatem mieć nadzieję, iż zwiększy się to moje szczę-