Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

izbę na dwie połowy, drzwi się znajdować musiały. San-Rémo szukać ich zaczaj, a mimo iż oszołomiony trwogą, i oślepiony napływem krwi do mózgu, wkrótce je odnalazł. Silne podważenie ramieniem Andrzeja, wysadziło zawiasy i drzewo. Drzwi z łoskotem wypadły na podłogę, i młodzieniec wbiegł wewnątrz tej długiej, ciasnej klatki.
Była ona pustą zupełnie. Pod okienkiem stał stół drewniany, a przy stole krzesło. Na wierzchu stołu leżała siwa peruka, przyprawiła kończata broda, zielone okulary i czapeczka czarna jedwabna.
W przeciwległej ścianie drzwi były na oścież otwarte. Andrzej wszedł temi drzwiami, i przebiegi ogarniony wściekłością dwa puste pokoje następnie trzeci, tak jak i tamte ogołocony zupełnie z mebli.
Straszna prawda zabłysła mu nagle przed oczyma.
Obszedłszy w około to opróżnione mieszkanie, wrócił na punkt, z którego wyszedł przed chwilą.
— Okradziony zostałem! wołał załamując ręce. Djamenty, honor Herminii, życie nasze, wszystko to. wszystko ukradł nikczemnik!
Należało jednak opuścić co prędzej owe djabelskie mieszkanie. Trzeba było biedź coprędzej odszukać owego Samuela Kirchen, tego rozbójnika, odebrać mu klejnoty, a gdyby ich nie posiadał, zabić jak psa na miejscu!
— Człowiek mający w banku złożone miliony, zniknąć nie może! Muszę go odnaleźć! powtarzał sobie San-Rémo, nie popierając jednak tych słów wlasnem wewnętrznem przekonaniem.