Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzinę zwrócił jego uwagę.
San-Rémo wstał, i zaczął nasłuchiwać.
Głębokie milczenie go otaczało. Nie było słychać za zielonem płótnem okratowania, dźwięku przy kładzeniu drogocennych klejnotów i ich zetknięciu się z szalkami delikatnych ważek.
— Żyd, pomyślał Andrzej, ukończywszy ważenie djamentów, zajął się układaniem rachunku.
Czekał jeszcze chwilę, poczem zbliżywszy się do okratowania zapytał głośno:
— Panie Kirchen, czyś pan już ukończył swą robotę?
Żadnej odpowiedzi.
— Panie Kirchen, powtórzył San-Rémo zdumiony, czy pan mnie nie słyszysz? Co robisz? Dla czego nie odpowiadasz?
Głuche milczenie. Ani głosu, ani najmniejszego szmeru od strony okratowania.
Krew w nim zlodowaciała. Jak gdyby obrzucony ponurem światłem błyskawicy rozdzierającej ciemności, młodzieniec ujrzał nagle przepaść w jakiej miał zginąć wciągając w nią wraz z sobą Herminię. Nowy cios w niego uderzył, stokroć straszniejszy od poprzednich, i w chwili, gdy sądził się być ocalonym, ratunek znikał na zawsze.
Skoczył na okratowanie, usiłując je złamać, lub wyrwać.
Zapora ta tak wątła z pozoru, okazała się być niezwyciężoną. Oczka siatki elastycznej, ściśle z sobą złączone, oparły się jego wysiłkom.
Widocznie, że w owem przegrodzeniu, dzielącem