Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zostałeś draśniętym panie hrabio, zawołał książę Leon.
— Nie sądzę, odpowiedział Jerzy, wymierzając cios wprost siebie, i zagłębiając go w przeciwnika.
Ostrze jego szpady przebiło piersi Aleosca i wyszło mu plecami pod ramieniem, zadając ciężką ranę, podobną tej, jaką otrzymał San-Rémo od kapitana Grisolles w lasku Winceńskim.
Aleosco zachwiał się. Kałuża krwi z ust mu wypłynęła: i jak dąb nagle podcięty upadł na ziemię. Taka jednakże była u tego człowieka wielka siła żywotna, że uniósł od ziemi swój tors potężny, a wsparłszy się na lewym łokciu, rzekł chrypliwie świszczącym głosem do Jerzego:
— Zabiłeś mnie panie hrabio, lecz na to zasłużyłem. Przebacz jaką masz do mnie urazę, jak ja ci przebaczam z głębi serca śmierć moją.
— Bóg świadkiem, zawołał Jerzy, nie pomnę wcale, że mnie pan obraziłeś!
Książe Leon mówił coraz słabszym głosem:
— A więc na znak zapomnienia i przebaczenia, panie hrabio podaj mi swą rękę, dopomoże mi ona do wzniesienia się tam wyżej, gdzie oczekują mnie ojcowie moi, szczęśliwsi i godniejsi nademnie, bo oni poświęcili życie nie tak nędznej sprawie, lecz padli walcząc z chwałą na polu bitwy!
Jednocześnie gdy upadł Aleosco, z po za gwałtownie otworzonych drzwiczek czarnego powozu wybiegła kobieta w czarnem ubraniu, i jakby obłąkana boleścią, w kilku susach przebywszy dzielącą ją przestrzeń, padła na ko-