Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 6.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uczęszczał na te ćwiczenia dla zabicia czasu, a nasz paryżanin, jako artysta, chciwy wrażeń wszelkiego rodzaju.
Potężna siła fizyczna księcia, nadawała mu wyższość w tej walce, czyniąc jego ciosy szpadą nader niebezpiecznemi; wszak giętkość i zwinność Jerzego równoważyła to w zupełności.
Pierwsze starcia ze stron obu świetnie się udawały, a przedłużając czas jakiś nie przyniosły żadnych rezultatów. Przeciwnicy zachowali krew zimną, a nacierając na siebie wzajem, drasnąć się nie zdołali, ku wielkiemu niezadowoleniu świadków, którzy sądzili, że popłynięcie krwi z pierwszego draśnięcia, walkę powstrzyma.
— Czy nie zechciałbyś panie hrabio wypocząć przez minutę? zapytał grzecznie książę Leon.
Tréjan za całą odpowiedź broń spuścił ku ziemi.
Po upływie minuty ostrza na nowo się skrzyżowały. Zniknęła owa krew zimna, o jakiej mówiliśmy powyżej. Walczący ożywiać się poczęli; a zapał niepowstrzymywany, gwałtowność nerwowa kierować zaczęła ich umiarkowanemi dotąd ruchami, i popełniali błędy, jakie w następstwach mogły przynieść skutki opłakane.
Rezultat walki zależał teraz od trafu i szczęścia. Zręczność nie miała tu żadnego wpływu.
Rozstrzygnięcie zbliżało się nareszcie. Natarcie Aleosca zbyt późno odbiła szpada Tréjan’a, i książę drasnąwszy w rękę Jerzego, rozdarł mu przez całą długość rękaw od koszuli.