Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uczyniwszy to, zatrzymała się, jak raz już uczyniła przed wyjściem z pokoju.
Krew uderzyła jej do serca, i na policzki; gorączkowo drgały jej arterje i zawołała głośno jak gdyby objęta szałem:
— Nie! nie! Temu, który dla mnie naraził swe życie i ja powinnam dla niego bez obawy narazić się na niebezpieczeństwo. Drogi, ukochany bukiecie! zostaniesz tu, ale nie całym.
Wyjęła z wiązanki kwiat jeden, ten właśnie naznaczony krwawą plamą a wsunąwszy go pod koronkę stanika, zamknęła na kluczyk szkatułkę.
Przez parę sekund stała nieruchoma, przestraszona i rozradowana zarazem spełnionym tym czynem.
— Ach! wyszepnęła; ten kwiat, to ogień! pali me ciało! Jak wytłomaczyć to co uczuwam? Co znaczy to dziwne cierpienie połączone z niewysłowioną radością?
I obiema rękami przycisnęła kwiat gorączkowo do serca, jak gdyby zebrać pragnąc w owym uścisku całą moc nieznanego dotąd sobie uczucia, szepnęła:
— Nie! nie tak! W ten sposób nie dostrzegłby kwiatu a ja chcę aby go widział.
Wydobyła ów kwiat z wonnego sanktuarjum w jakiem był ukryty i przypięła go u paska mówiąc dalej:
— Kogóż może to dziwić? Na wszelkie niedyskretne zapytania, czyż nie mam gotowej odpowiedzi? Dyana ofiarowała mi swój bukiet. Odmówiłam przyjęcia, lecz odmawiając, wzięłam z niego kwiat jeden. Dyana tylko mogłaby prawdę odgadnąć, lecz ona mnie kocha i gdyby