Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czora jej szyję. Takież bransoletki zdobiły jej ręce. Głowę przystrajała jedynie wspaniała korona jej jasno blond włosów. Dwa długie pukle wybiegając z warkocza wiły się jak węże złociste po jej ramionach, sięgając aż do pasa.
Herminia zanurzyła rękę w głąb japońskiego wazonu, i wyjęła zeń kwiaty zdobyte przez Andrzeja w cieplarni zamku de Prades.
— Ach! wyszepnęła te to wybrać bym powinna.
Takiemu poświęceniu przynależy nagroda. Pan de San-Rémo przekona się, że niewdzięczną nie umiem.
Uderzono w dzwon zamkowy. Chwila obiadowa nadeszła.
Pani de Grandlieu pochwyciła drżącą ręką bukiet tajemniczy i niepozostawiając sobie czasu na rozwagę, zwróciła się ku drzwiom. Zatrzymała się jednak na progu.
— To niemożebne! wyszepnęła; tak, niepodobne do spełnienia. Wszyscy zauważyli kwiaty baronowej i wiedzą dobrze, iż w żaden sposób dostać niemożna podobnych. Jak więc wytłumaczyć posiadanie tego bukietu? Co odpowiedzieć Dyanie, gdy mnie zapyta. Armand chciałby też wiedzieć zarówno. Moje milczenie i pomieszanie zdradziłoby tajemnicę jaka nietytko do mnie należy. Zdradziłabym owo szaleństwo Andrzeja. Nie! to niepodobna! Nie mogę wiać tego bukietu!
I zasmucona, otworzyła maleńkim złotym kluczykiem swoją szkatułkę od biżuterji i tam pomiędzy mnóstwem klejnotów złożyła delikatnie kwiaty droższe dla siebie niewątpliwie od nagromadzonych tu kosztowności.