Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani de Grandlieu wraz ze swą przyjaciółką wyszły z zimowego ogrodu. Tuż po za niemi San-Rémo ukazał się z po za gęstej zieleni krzewów mówiąc z cicha:
— Gdyby były dwa takie bukiety, z radością by jeden przyjęła. Należy się więc postarać ażeby dwa były.

V.

W chwili gdy Herminia prowadzona przez jednego z synów markiza de Lantree a baronowa wiedziona pod rękę przez pana de Grandlieu przybywały do trybuny, ogrodzenie w którem ważono dżokejów, wraz z oznaczonym torem dla gonitw przedstawiały ożywiony i malowniczy widok.
Odkryte eleganckie powozy w wielkiej liczbie stały na łące, z której dnia poprzedniego uprzątnięto siano.
Odwiedzano się wzajemnie i witano. Lekkie strojne toalety kobiet świeżo wyszłe z najsłynniejszych paryskich pracowni, rysowały się jasno na majowych trawnikach i ciemnej zieleni krzewów.
Dżokeje zdejmowali z wyścigowych wierzchowców nakrycia z haftowanemi inicjałami ich właścicieli.
Dżentlemenowie gotowi do biegu, przybrani w kaski i kurtki dżokiejskie, przechadzali się w około wagi, zamieniając uściśnienia rąk z przyjaciółmi, i z uśmiechem na ustach przyjmując życzenia zwycięztwa. Sędziowie zapisywali w karnetach zakłady.
Młoda kwiaciarka w kostjumie z czasów Ludwika XV. podawała damom bukiety, i wyszczerzała białe dro-