Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 5.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i krótkie spodnie płócienne dozwalały mu na najswobodniejsze ruchy ciała. Żylastą swą lewą ręką trzymał młodzieńca za kołnierz, usiłując głowę jego w wodzie zanurzyć, by go zatopić tym sposobem, prawą zaś szukał swego noża.
Oktawiusz bronił się i opierał z rozpaczliwem wysileniem. Zaciśniętemi pięściami uderzał zawzięcie w piersi i twarz przeciwnika, aby go znaglić do odczepienia się od siebie, czego pomimo wszystko dokonać nie zdołał, a gwałtowność tych ruchów przyczyniała się tylko do rychlejszego wyczerpania i tak już zużytych sił jego.
Widział, że był zgubionym bez odwołania, a jednak opierał się jeszcze.
— Do stu piorunów! zawołał zniecierpliwiony bandyta, podniósłszy prawą rękę, uzbrojoną katalońskim nożem, raz przecie skończyć z nim trzeba!
Oktawiusz na wznak przewrócony i dogorywający już prawie, nie dostrzegł może, lecz się domyślał o zagrażającym mu ciosie. Wsparłszy obie stopy o grube lędźwie zabójcy, w ostatecznem gwałtownem wysileniu wyprężył się cały.
Oderwany kołnierz jego ubrania pozostał w rękach rozbójnika, który czując wysuwającą się ze swych dłoni ofiarę i zanurzającą się w wodzie, ugodził w nią nożem dwa razy. Ostrze żelaza miękki spotkało opór, jak gdyby weszło w głąb ciała.
— Ha! teraz ma dosyć! wyszepnął zbrodniarz. Zresztą gdyby wypłynął, powtórzę to lepiej!