Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nią siebie. Nie zależę od nikogo. Nie potrzebuję ukrywać się przyjmując ciebie.
— A zatem jutro.
— Tak, jutro. W południe pójdę do teatru. Gdy wrócę, znajdziesz mnie w mojem mieszkaniu. Kiedyż pomówisz z moją ciotką? Nie będę spokojną dopóki nie usłyszę, że ta kobieta dręczyć mnie przestanie swą obecnością.
— Miej więc odtąd pewność. Mam sposób, który oddziała tak na pannę Melanię, że zrobi ją łagodną jak baranek, a giętką jak rękawiczka. Idę w tej chwili na ulice des Marais.
— Jeżeli rzeczy dadzą załatwić się przystępnie, bez kłótni, gróźb i uniesień, mówiło dziewczę, to staraj się wymódz na niej by mi odesłała moje rzeczy, pozostałe w mieszkaniu, trochę bielizny i ubrania. Niema to wielkiej wartości, a jednak gdyby mi przyszło sprawiać te przedmioty, znalazłabym się w kłopotliwem położeniu.
— Odeszlę ci to wszystko bez trudności, bądź pewną!
— Nad wszystko jednak, niechaj jej myśl nie przyjdzie odwiedzać mnie, zawołała Dinah. Być może kiedyś, po upływie lat wielu, przebaczyć jej zdołam.
— Czyliżby śmiała stanąć przed tobą, wiedząc że zdemaskowaną została? pytał Oktawiusz.
— Niestety, odpowiedziało dziewczę; znam ją zbyt dobrze. Do wszystkiego ona jest zdolną.
Oboje rozkochani nareszcie rozdzielili się, powtórzywszy wzajem po kilkanaście razy: „Dowidzenia!... Jutro! Do widzenia“. Gavard pojechał na ulicę des Marais-Saint-Martin, a przejeżdżając spojrzał na małą