Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

powiedziałaś, że komedjantka nie może nigdy być należycie szanowaną kobietą.
— A jednak ty mnie szanujesz o ile sądzę, odpowiedziało dziewczę z uśmiechem.
— Aktorka bywa otaczaną pochlebstwami. Łatwo jest zbliżyć się ku niej. Rozmawia się z nią poufale. Nie szczędzi się jej grzeczności, mówił Oktawiusz dalej.
— Miałżebyś być zazdrosnym, pytała żartobliwie.
— Zazdrosnym? niezupełnie. Lecz co chcesz. Miłość podejrzliwymi nas czyni. Ja się obawiam.
— Obawiasz się, czego, wiedząc że cię kocham?
— Dino! zaklinam, opuść ten teatr!
— Niepodobna! jestem związana kontraktem. Mój dyrektor zwolnić by mnie nie chciał.
— A gdyby zapłacić mu za zerwanie umowy?
— Łatwo to powiedzieć, lecz trudno wykonać. Wiesz dobrze, że ja nie mam z czego zapłacić.
— Ty, w rzeczy samej, lecz ja.
Dziewczę się zasępiło.
— Ani słowa już o tem, wyrzekła.
— Ha! niech się stanie twoja wola, odparł smutno Oktawiusz. Lecz gdzie zamieszkasz teraz? Nie posiadasz nawet najpotrzebniejszych sprzętów?
— Wystarczy mi jeden pokój umeblowany. Choćby był najmniejszym, najuboższym, będzie mi w nim dobrze, upewniam. Znałeś nasze mieszkanie, wiesz jak było skromnem.
— Posłuchaj mnie ukochana, ale nie gniewaj się o to, co powiem, zaczął po chwili.
— Dobrze, mów, gniewać się nie będę.