Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tu pani Angot wypróżniła kieliszek. Dinah zmuszoną była pójść za jej przykładem.
Melania Perdreau i Sariol, zważali bacznie na każdy szczegół tej sceny, a po pomyślnym rezultacie starań pani domu, spojrzeli na siebie zadowoleni.
Głowa Diny opadła na poręcz krzesła. Przez jej przymknięte powieki dawało się dostrzedz zamglone spojrzenie. Usta na wpół otwarte uśmiechały się, odsłaniając drobne ząbki olśniewającej białości.
W owej postawie Dinah Bluet była czarująco piękną, że pani Angot, spojrzawszy na nią, wydała okrzyk zdumienia.
— Patrzajcie! patrzajcie, wołała, czyż można wymarzyć coś piękniejszego.
— I powiedzieć, że to jest moja siostrzenica! szepnęła Melania Perdreau z radością i pychą.
— Im bliżej poznaję to dziewczę, tem bardziej się nad nią zdumiewam, poczęła pani Angot. Och! gdybym była mężczyzną, szalenie bym ją kochała! Czy jesteś pewną ciotko Melanio, że ta mała nie ma kochanków?
— Mogę tak ręczyć, jak sama za sobą, odpowiedziała stara panna, podnosząc dłoń w górę, dla nadania większej uroczystości swym słowom.
— Rzecz dziwna, bo występując w teatrze, staje przed oczyma tylu młodzieży.
— Och! zawołała Melania; nie brak w koło niej motyli, opalających sobie skrzydła, ale na szczęście ja czuwam! Dzień i noc czuwam nad tą moją ukochaną! Mogę się pochlubić, że sumiennie spełniam mój obowiązek, co, wierzaj pani, jest wielką dla mnie pociechą.