Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

górował dźwięk nakazujący:
— Niema żadnego lecz... Wypij!
Spostrzegłszy dziewczę, że dalsza odmowa z jej strony rozgniewać może panią domu, wychyliła kieliszek duszkiem, co w jednej chwili wywołało w niej przyjemne zdumienie.
To wino węgierskie, którego dotąd nie znała wcale, wybornem jej być się wydało. Uczuwała łagodne ożywcze ciepło, płynące w żyłach z każdą kroplą tego dobroczynnego napoju.
Zrozumiała to właścicielka zakładu, spojrzawszy na rozjaśnione oblicze Diny.
— I cóż, moje bóstwo? pytała; co sądzisz o tem tyle przestraszającym cię napoju? Czy nie lepiej żeś przełamała swój ślub wstrzemięźliwości?
— Doprawdy, niewiem pani... wyszepnęło dziewczę.
— Mam nadzieję, że teraz, skoro przekonałaś się o nieszkodliwości tegoż, pić będziesz wraz z nami, jak dobre, posłuszne dziecię.
To mówiąc napełniła drugi kieliszek swojej sąsiadce.
— Lecz pani, ja się obawiam... mówiło dziewczę.
— Czego? wszak wino węgierskie nie zamąci głowy bardziej ponad wodę, im więcej go się używa, tem więcej pić można, i dla tego to nazwano je „Winem Dam“. Sądzisz może, że chciałabym cię widzieć podochoconą? Niezapominaj więc, że po obiedzie mamy naznaczoną próbę, i że to mogłoby popsuć wszystko. Uspokój się zatem. Nie ma niebezpieczeństwa. Za twoje zdrowie, mój skarbie! No, dalej! Wychyl to od razu, wraz ze mną!