Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jutro.
— Czemu odkładać do jutra. Stokroć lepiej byłoby dziś się z tem załatwić.
— Dziś? a więc niech i tak będzie.
— Przygotuj się pan na jęki i płacze ze strony panny Desjardins. Wybuchnie ona wściekłością, będzie łzy wylewała, niedozwól jednak się zmiękczyć, bądź energicznym. odważnym!
— Obdarzę ją klejnotami, poczem odejdzie.
— Będę nad pańską sprawą pracowała usilnie, powiadamiając pana o najdrobniejszych rezultatach mych starań. Pozostań więc zupełnie spokojnym.
Van Arlow odjechał z ulicy de Saussaie, a pani Angot z radością sobie powtarzała:
— Gruba sprawa, zaiste. Zbiorę nie lada pieniądze! Będą przeszkody, to prawda, lecz co to znaczy? Zwalczyć je muszę, choćby mi przyszło użyć ku temu środków nadzwyczajnych.
Po owym krótkim monologu pochwyciła za sznurek od dzwonka.
Sariol przybiegł za chwilę.
— Eugeni, poczęła pani Angot, wsiądź do powozu i jedź bezzwłocznie do agencji Roch i Fumel. Zobacz się z panem Roch osobiście, i proś go, ażeby u mnie był dziś wieczorem. Staraj się również zobaczyć że Stanisławem Picolet, i poleć mu, aby wyśledził, czy nastąpiło zerwanie stosunków pomiędzy Van Arlowem, a panną Desjardins? Zapłacę za to według zwykłej ceny. Gdyby wypadkiem Sta. Pi. potrzebował dwudziestu franków, daj mu je na mój rachunek.