Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Źle, rzekł Oktawiusz, byłem pewny że padnę omdlały, jak kobieta! Chwila widocznie niefortunnie była wybraną!
I przestąpiwszy jeszcze dwa ostatnie stopnie schodów, pociągnął za sznurek od dzwonka, nie zapytawszy siebie w jaki sposób przemawiać będzie do tej młodej dziewczyny, jaką uważał za uczciwą i która w istocie nią była.
Lekkie kroki dały się słyszeć poza ścianą drewnianą, na szaro pomalowaną. We drzwiach otwartych do połowy, ukazała się Dinah Bluet.
Spojrzawszy na przybyłego z wyrazem zdumienia, zapytała swym świeżym, krystalicznym głosem:
— Pan omyliłeś się niezawodnie?!
Oktawiusz rozmawiał zwykle z kobietami w kapeluszu na głowie. Gburowaty ów zwyczaj przypadł do gustu tak jemu, jako i przyjaciołom. Tym razem, zerwawszy z tradycją, powitał Dinę, zbyt może nieco po kawalersku, ale powitał ją z kapeluszem w ręku.
— Pan mylisz się, upewniam! powtórzyło dziewczę, usiłując zamknąć drzwi przed nieznajomym.
— Nie mylę się, bynajmniej, odpowiedział, stawając w ten sposób, ażeby debiutantka zamknąć drzwi nie mogła. Nie mylę się, upewniam; przyszedłem tu, gdzie przyjść pragnąłem.
— Zatem pan przychodzisz do mojej ciotki? Nie ma jej w domu, obecnie wyszła.
— Ach! dobrze wiem, że wyszła. Nie do niej ale do pani przychodzę.
— Ależ ja pana nie znam wcale.
— To być może, lecz ja znam panią i muszę ko-