Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w naszym domu przyjemnym i dla zdrowia zbawiennym, uczynimy, chciej pan temu wierzyć.
— Dzięki ci pani, odpowiedział a raczej wyjąknął Andrzej, bardziej zmięszany nad wicehrabinę. Dzięki z całego serca. To pełne dobrotliwości przyjęcie, wzrusza mnie do tego stopnia, iż nie jestem w stanie wyrazić wszystkiego co czuję.
— Pojmujemy to dobrze oboje z Herminią, ozwał się z uśmiechem pan de Grandlieu, porzućmy więc ów ceremonialny formularz, jakiego dotąd używamy. Gdy przychodzi żyć na wsi przez całe tygodnie pod jednym dachem, poufność bratersko-koleżańska jest niezbędną. Podajcie więc sobie ręce moje dzieci, bo wszak oboje dziećmi zarówno mojemi jesteście.
Andrzej nie ruszył się z miejsca. Herminia zawachała się, po chwili jednak wyciągnęła rękę. San-Rémo ująwszy tę drżącą dłoń drobną, skłonił się z poszanowaniem, dotknąwszy jej z lekka ustami.
— To powitanie wasze nie jest jeszcze zupełnie swobodnem, naturalnem, zaczął śmiejąc się wicehrabia. Nie jest ono owem uściśnieniem ręki jak ja rozumiem, szczerem, serdecznem, po angielsku. Wielko-światowa galanterja zbyt wiele zajmuje w niem miejsca. Jutro jednakże będzie lepiej, jestem tego pewnym i zwolna, nieznacznie przyjdzie owa upragniona pewność braterska. Po upływie miesiąca zdziwilibyście się sami, gdyby zauważono, że nie jesteście sobie bratem i siostrą. A zwracając się do Herminii dodał: Nasz gość kochany posiada zapewne apetyt rekonwalescenta, o której godzinie nam więc obiad podadzą!