Przejdź do zawartości

Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 4.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokoju, myślała pani de Grandlieu, i z mojej nieroztropności, jaką popełniłam, śladu nie będzie.
Niestety! myliło się to biedne dziecię, sądząc, iż szereg wypadków tego nieszczęsnego wieczora w ukryciu pozostanie. Ciężki ją zawód oczekiwał.
Drzwi, któremi wyszła na zewnątrz, oparły się pod jej ręką, gdy je otworzyć usiłowała. Stróż pałacowy przed udaniem się na spoczynek zamknął je na klucz starannie.
Herminia zadrżała. Ukazała się jej nagle cała groza jej sytuacji.
Co począć? Gdzie się schronić przez długie godziny nocy? Pośpiech, z jakim wracała, zakłopotanie i bojaźń, nie pozwoliły jej zwrócić uwagi na przenikające ją zimno i wilgoć. Obecnie, uspokoiwszy się nieco, uczuwać poczynała, iż ubranie, nasiąknięte wodą, przylegało jej do ciała i krew w żyłach mroziło.
Mogłaby była bezwątpienia wyszedłszy z ogrodu udać się na przedmieście św. Honorjusza i powtórnie od tej strony zadzwonić do głównej bramy pałacu, którą natychmiast otworzonoby przed nią. Nie myślała jednak uciekać się do tego środka, jaki wtajemniczyć by musiał służbę w jej dziwną nocną wycieczkę, a tem samem dałby sposobność do różnych przypuszczeń i komentarzów.
Wołałaby była raczej umrzeć, niżli dozwolić, ażeby pan de Grandlieu miał się dowiedzieć o niebezpiecznem szaleństwie, jakiego doniosłości nierozumiejąc, przebaczyć go sobie mimo to nie mogła.
Jak by to ukryć, gdyby służący o tem wiedzieli?