Strona:PL X de Montépin Tragedje Paryża tom 3.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przyszła mi myśl, mówił dalej Jobin, że ów list bezimienny nie był czem innem, jak zastawionem sidłem na bankiera.
— Sidłem? powtórzyli razem obaj urzędnicy. Zkąd i dlaczego?
— Przypuśćmy, że zbrodniarz, ktokołwiekbądź by nim był, ukrył się w pałacu. Pragnie pochwycić tę znakomitą sumę pieniędzy złożonych w kasie, o których znajdowaniu się tam jest przekonanym, niewzruszony wszelako zamek i tajemnicza jego kombinacja stawiają opór jego chciwości. Szuka sposobu któryby znaglił barona do otwarcia samemu tej kasy i odnajduje go nareszcie. Wie, iż właściciel mieszkania nadejdzie! Oczekuje więc jego przyjścia. Pisze z pośpiechem te kilka wierszy oskarżenia, umieszcza je w miejscu widocznem, tak, aby za wejściem barona wpadły mu przed oczy, a potem, gdy szelest kroków nadchodzącego się zbliża, ukrywa się po za szafę, lub za firankę i czeka. Bankier wchodzi do gabinetu, spostrzega list bezimienny, chwyta go, pożera oczyma, gniecie w drżących rękach i biegnie do kasy, by się przekonać, czy denuncjacja nie skłamała. Jest to chwila rozstrzygająca. Morderca rzuca się z podniesionym nożem. Baron upada jak piorunem rażony przy otwartej kasie. Zabójca kradnie pieniądze i ucieka, zapomniawszy, że zostawił po za sobą w zaciśniętej dłoni zmarłego dowód niezaprzeczony swej zbrodni, dowód przygnębiający, który poprowadzi sprawiedliwość na drogę wykrycia prawdy, a następnie i pochwycenia winnego.
— Nader logiczne twierdzenie! Zręcznie obmyślane,